Ludzie na poziomie

Johnson zdawał się smakować swoją władzę pozwalającą mu mianować Marshalla, oznajmiając nowinę znienacka oraz robiąc to jakby mimochodem. Chcę tu podkreślić, że zarówno rozmowa z Ramseyem Clarkiem, który był wtedy prokuratorem generalnym, jak i z prezydentem Lyndonem Johnsonem zaczęła się od wymiany uprzejmości. Podczas gdy jednak Marshall uciął je i bezpośrednio zapytał prokuratora, czego od niego chce („No i co tam knujesz, Ramsey?”), to prezydenta nie zapytał, dlaczego tak nagle chciał się z nim zobaczyć, ale „pozwolił mu mówić”. W opisie Marshalla wyraźne jest także założenie, że aby zachować sędziowską niezależność, nie może już spotykać się z prezydentem na gruncie towarzyskim. Cytuje słowa Johnsona: „To chyba koniec naszej przyjaźni” oraz swoją odpowiedź: „Tak. Chyba tak. Tu się rozstaniemy”. Na znak różnicy w sprawowanej władzy Clark przyszedł do biura Marshalla, lecz Marshall poszedł do prezydenta. Kiedy już do niego dotarł, nie oznajmił swego przybycia, lecz po prostu stał, czekając, aż zostanie zauważony. Kiedy Johnson nie dał żadnego znaku, że go zauważył, Marshall w dalszym ciągu nie odezwał się pierwszy, lecz zwrócił na siebie uwagę chrząknięciem, celowym wywołaniem odruchu, który zasadniczo powinien być mimowolny. Kwestia tego, kto czeka, a kto zmusza innych do czekania, jest kością niezgody w wielu sytuacjach służbowych, ponieważ jest to jeden z wielu sposobów wzajemnego okazywania i osiągania władzy i pozycji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *