Podwójne znaczenie pozycji i powiązania nigdzie nie jest wyraźniejsze niż w posługiwaniu się imionami

Pamiętam, jak pewien kolega przedstawił na zebraniu rady wydziału listę kandydatów na pewne stanowisko sporządzoną przez jego komisję: Turner, Smith, Jones i Annie. Trzech mężczyzn nazwał po nazwisku, a jedyną kobietę nie tylko że po imieniu, ale w jego zdrobniałej formie, mimo że była starsza i bardziej doświadczona niż pozostali kandydaci. Dwaj z nich dopiero uczęszczali na studia podyplomowe, a jeden był świeżo upieczonym doktorem, który uczył zaledwie od roku. Kobieta była doświadczonym pracownikiem naukowym w innej instytucji i od sześciu lat miała stopień doktora. Kobiety zauważają, że inni zwracają się do nich po imieniu częściej niż do mężczyzn na równoległych stanowiskach. Traktują to jako dowód, że nie cieszą się takim samym szacunkiem, że są umieszczane niżej w hierarchii. Podejrzewam jednak, że osoby zwracające się do kobiet po imieniu sądzą, iż robią to nie dlatego, że ich nie szanują, lecz dlatego, że darzą je większą przychylnością. Nie jest to sprawa wyraźnie określonej opozycji zachodzą tu oba procesy.
Felietonistka Judith Martin, pisząca pod pseudonimem Panna Taktowna, wyraziła zdanie, że lekarze powinni zwracać się do pacjentów po nazwisku i możliwie z tytułem, a nie po imieniu: „Lekarz, który pamięta o godności swego pacjenta co nie jest łatwe, zważywszy że ma do czynienia z rozebraną osobą o spłoszonym wzroku nie będzie zwracał się do niego protekcjonalnie. Nie będzie nazywał swoich pacjentów po imieniu, spodziewając się jednocześnie, że oni będą go tytułować panem doktorem. […] Łatwo zauważyć, że mówiąc o takim lekarzu, Panna Taktowna użyła rodzaju męskiego, zauważyła bowiem lekarki, które zachowywały się lepiej. Być może stanowią one błąd statystyczny”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *