Różnica między utrzymywaniem władzy i dążeniem do niej
Panie socjolog Arlene Eskilson i Mary Glenn Wiley przeprowadziły szczególnie pouczające badania. Wymyśliły metodę porównania sytuacji, w której kobiety uważały, że zasłużyły na swoją pozycję, z sytuacją wręcz przeciwną. Uczone sprawdzały, kto mówi więcej w trzyosobowych grupach, które miały wspólnie wykonać jakieś zadanie. W jednej sytuacji, by określić, kto będzie przywódcą, wszyscy członkowie grupy ciągnęli losy. W drugiej sytuacji eksperymentatorki polecały im rozwiązać test i oznajmiały, że jedna z trzech osób spisała się najlepiej. (W rzeczywistości osoba ta była wybierana przypadkowo.) Osoba ta jako jedyna otrzymywała też informacje przydatne do wykonania zadania. Wyniki wykazały, że gdy kobiety (oraz inne osoby w ich grupie) uważały, że swoim działaniem zasłużyły na rolę przywódcy i miały ważne informacje, mówiły tyle samo, co mężczyźni w roli przywódców, lecz kiedy kobiety (oraz inne osoby w grupach) uważały, że dostały tę rolę przypadkowo, mówiły mniej. Zaintrygowało mnie to, ponieważ oddawało mój własny stosunek do mówienia w radiu. Kiedy jestem zapraszana jako gość do programu dyskusyjnego z racji mojej wiedzy, czuję się w tej roli zupełnie swobodnie. Nigdy jednak nie dzwonię do radia w trakcie takich audycji, chociaż często ich słucham miewam oparte na własnym doświadczeniu pomysły na włączenie się do dyskusji. Kiedy biorę udział w programie jako zaproszony ekspert, wszyscy występujący w nim podbudowują moją władzę. Gdybym jednak sama miała zadzwonić, miałabym do wyboru dwie drogi. Mogłabym sama narzucić swój autorytet („Dzień dobry, mówi Deborah Tannen, jestem profesorem i autorką książek…”), lecz coś takiego wydawałoby mi się przechwalaniem, a w razie nierozpozna- nia byłoby mi przykro. Alternatywą byłoby ryzyko lekceważenia, gdybym nie przedstawiła się jako autorytet w danej sprawie („Dzień dobry, mówi Deborah Tannen z Waszyngtonu”). Mając do wyboru dwie możliwości nie do przyjęcia, nie dzwonię w ogóle.