Rozmawiałam kiedyś z kobietą prowadzącą własny gabinet fizykoterapii
Pod szyldem jej firmy pracuje sześć innych fizykoterapeutek. Kobieta ta opłaca czynsz, reklamę i prowadzi biuro. Jest także najstarszą i najbardziej doświadczoną fizykoterapeutką w grupie i to właśnie ona uczy się nowych metod na konferencjach i seminariach oraz przekazuje tę wiedzę innym. Co jednak najważniejsze, to ona zaprosiła swoje koleżanki do współpracy i jeśli będzie uważała, że się nie sprawdzają, może je poprosić o rozstanie się z firmą. Kiedy zadawałam jej ogólne pytania o doświadczenia w postępowaniu ze współpracownicami, wiele razy powtarzała, że nie przyjmuje postawy autorytarnej. „Traktuję je jak równe sobie” powiedziała, a potem dodała, być może wyczuwając, że słowo ,jak” dowodzi chęci wywyższenia się: „One są mi równe. Mają takie same stopnie naukowe jak ja. Dlatego się z nimi dogaduję, dlatego mnie lubią”. Czuła, że jej metoda sprawdza się względem pracujących z nią (i dla niej) kobiet. Rozmawiając z ludźmi o ich pracy, pytałam między innymi o to, co według nich składa się na zarządzanie i czym się cechuje dobry oraz zły kierownik. Kiedy zadawałam to pytanie kobietom na stanowiskach, jednym z najczęstszych wyjaśnień, dlaczego są dobrymi kierowniczkami, było to, że nie zachowują się jak osoby mające władzę o ile osoby u władzy mają się zachowywać autorytarnie. Powiedziały mi, że nie narzucają swojej woli podwładnym, nie zachowują się, jakby były od nich lepsze. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego kobiety dzierżące władzę tak bardzo nie chcą wydawać się autorytarne, nie chcą się wynosić nad innych, chociaż właśnie nad innymi się znajdują.